Wichury, które minionej zimy nawiedziły Polskę i Europę mogą stanowić jedynie wstęp do tego, co czeka ludzkość w przyszłości. Ocieplenie Oceanu Atlantyckiego wzmaga powstawanie potężnych wirów niskiego ciśnienia, które w postaci pozatropikalnych huraganów zwanych orkanami docierają do zachodniej Europy. Te wiatry i tak są dość łagodne w porównaniu z tym, co może wydarzyć się… miejmy nadzieję w odległej przyszłości.
W lutym 2022 roku północna część Oceanu Atlantyckiego była o 1,5oC cieplejsza niż w XX wieku. I to właśnie stworzyło duże możliwości do powstawania głębokich niżów barycznych, które uzyskały postać sztormów, a czasem i orkanów. Oczywiście to nic nadzwyczajnego, że na zachodzie Atlantyku powstają zimą głębokie niże, które przynoszą sztormy, a raz na kilka lat zdarzy się huragan, który nazywamy orkanem. Jednak XXI wiek przyniósł pewne zmiany, a mianowicie to, że wiatry te stały się silniejsze, bo cieplejszy jest Ocean Atlantycki. A to, czemu jest cieplejszy, to tłumaczyć nie trzeba.
Nie ma na razie na co aż tak narzekać. Dziś północny Atlantyk zasila wielki prąd morski – Golfsztrom i jego przedłużenie – Prąd Północnoatlantycki. Dzięki nim różnice temperatur między wodami na wysokości Hiszpanii a tymi na wysokości Norwegii są niezbyt duże. To sprawia, że atlantyckie sztormy musi zasilać zimne powietrze znad Arktyki i Grenlandii i płynące stamtąd prądy morskie jak zimny Prąd Grenlandzki, które owo powietrze wychładzają.
Aby powstał niż baryczny, ciężkie zimne powietrze musi wejść pod ciepłe, które się unosi. Źródłem ciepłego powietrza jest oczywiście Atlantyk. Kiedy dochodzi do zderzenia mas powietrza, piętrzą się chmury, skraplająca się para wodna dostarcza ogromnych ilości energii do atmosfery. Unoszące się powietrze przyczynia się do spadku ciśnienia przy powierzchni wody, a ruch obrotowy Ziemi wymusza ruch wirowy powietrza, które zachowuje się jak woda w wannie po wyjęciu korka. Cały proces zapętla się, a powstały wir powietrza rozrasta i następnie wędruje w kierunku Europy.
W przyszłości, miejmy nadzieję bardzo odległej reguły nieco się zmienią. Właściwie można powiedzieć, że bardzo się zmienią. Dziś transport i wymianę ciepła i zimna napędza globalny, morski pas transmisyjny zwany cyrkulacją termohalinową. Ową cyrkulację oceaniczną napędzają różnice w temperaturze i zasoleniu wód morskich, wspomagane przez wiatry napędzające powierzchniowe prądy morskie oraz inne procesy mieszające wody oceaniczne. Częścią cyrkulacji termohalinowej jest AMOC – (Atlantic Meridional Overturning Circulation) Atlantycka Południkowa Cyrkulacja Wymienna. Dzięki niej Golfsztrom i Prąd Północnoatlantycki płyną na północ zapewniając nam – mieszkańcom Europy łagodną pogodę i nie aż tak bardzo straszne wichury.
Nic jednak nie trwa wiecznie. Globalne ocieplenie może AMOC i całą cyrkulację oceaniczną osłabić. Jak to będzie wyglądać? Istnieje scenariusz, którego należy się bać, który już kiedyś się zdarzył. Ostatni raz około 12 tysięcy lat temu – miało wtedy miejsce tzw. Zdarzenie Heinricha, kiedy to ogromne ilości zimnej i słodkiej wody wlały się do ciepłego, słonego Atlantyku blokując działanie AMOC.
Źródłem zimnej, słodkiej wody był topniejący lądolód i lodowcowe Jezioro Agassiz leżące wtedy na południu dzisiejszej Kanady. Wyjście z epoki lodowcowej było szybkie, co skutkowało szybkim topnieniem lądolodu. Rozpadający się fragment lądolodu uwolnił wodę z tego jeziora do Oceanu Atlantyckiego. Wtedy to miał miejsce trwający ponad 1000 lat klimatyczny okres zwany Młodszym Dryasem. Doszło wtedy do nawrotu epoki lodowcowej. Podobnie było wcześniej, na początku interglacjału eemskiego, około 130 tys. lat temu.

Dziś epoka lodowcowa nam nie grozi, choć widzowie filmu „Pojutrze” mogą być innego zdania. Grozi nam coś innego – wichury, wielkie huragany. Dziś zamiast wielkiego topnienia plejstoceńskiego lądolodu i uwalniania ogromnej ilości wody z lodowcowych jezior mamy topnienie na Grenlandii. Na razie jeszcze niewielkie, ale już powoli zakłócające cyrkulację termohalinową. Temperatury rosną, nie tylko Oceanu Atlantyckiego – rosną w ogóle i Grenlandia i Arktyka nie są wyjątkiem. W końcu topnienie się nasili, zniknie też lód w Arktyce, który także odgrywa ważną rolę w obecnym kształcie cyrkulacji termohalinowej.
Topnienie lądolodu na Grenlandii, także i na Antarktydzie spowoduje powstanie zimnej i słodkiej warstwy wody, która jest lżejsza od ciepłej i słonej. Jednocześnie ciepła woda z głębi oceanu będzie miała problemy z wydostawaniem się na powierzchnię i stygnięciem. Energia będzie się więc gromadzić w głębinach, co z kolei przyspieszy topnienie lodowców szelfowych Antarktydy podmywanych od dołu przez coraz cieplejszą wodę. Będzie to sprzyjać odrywaniu się od lodowców dużej liczby gór lodowych, których topnienie będzie zapewniać powierzchni oceanu kolejne dawki słodkiej wody. Wtedy AMOC padnie, a jednocześnie szybko przy tym będzie rósł poziom oceanów.
Co wtedy? Powstanie ogromna różnica temperatur w północnej części Atlantyku. Zimne wody na północy i bardzo ciepłe na południu. Powyższa mapa pokazuje rozkład anomalii temperaturowych powietrza, będących odpowiedzią na zanikającą cyrkulację termohalinową i AMOC. Ciepło nie będzie już roznoszone przez ocean, tak jak teraz. Energia cieplna, która zatrzyma się w północnym Atlantyku trafi lawinowo do atmosfery powodując potężne megasztormy, wielkie orkany jak to miało miejsce podczas ostatniego bardzo ciepłego interglacjału w historii plejstocenu – eemu, czyli interglacjału eemskiego. Po prostu, to co dziś robi ocean, będzie robić atmosfera, bo pogoda to cyrkulacja powietrza, która nieustannie dąży do wyrównania właściwości atmosfery ze względu na różnice, jakie w niej występują. A efektywnym w atmosferze mechanizmem wymiany, transportu ciepła i zimna są potężne sztormy. Wzrost różnicy temperatur pomiędzy ocieplającymi się rejonami tropikalnymi a okołobiegunowymi sprzyjałby ich powstawaniu. Jak podsumowuje to klimatolog James Hansen, w swojej wypowiedzi, oznacza to istne piekło na Ziemi (cyt.: All hell will break loose).
Dziś w pewnym stopniu takie piekło można zobaczyć na Oceanie Południowym wokół Antarktydy i wodach Oceanu Atlanckiego, Indyjskiego i Spokojnego doń przylegających w postaci tzw. „ryczących czterdziestek” czy „wyjących pięćdziesiątek”. Ale w tamtej części świata dominuje ocean i nikt tam nie mieszka. To niebezpieczny obszar dla żeglugi. Wyobraźmy sobie, że w Wyspy Brytyjskie i Europę Zachodnią uderza wiatr w porywach do 200-250 km/h, a orkan ma większe rozmiary niż obecnie. I to nie raz czy dwa razy w roku, ale wręcz non stop. Do nas dociera wicher o prędkości w porywach 130-160 km/h. Warto sobie o tym pomyśleć, mając na uwadze np. przerwy w dostawie prądu.
Oczywiście niewiele wiemy o tym naszym eksperymencie geoinżynieryjnym. Nie wiemy, jak dokładnie to będzie wyglądać, jak będą dokładnie wędrować takie orkany, jaką będą miały siłę, etc. Nie należy porównywać dosłownie ani Młodszego Dryasu ani Eemu do naszych czasów, kiedy ilość ciepła w oceanach jest większa, kiedy ilość CO2 w atmosferze jest większa, i kiedy grozi nam całkowity zanik lodu w Arktyce w ciągu najbliższych 10-30 lat. Wody na południe od tych pochodzących z lodowców były wtedy nieznacznie chłodniejsze niż obecnie. Obecna temperatura globalna jest tylko 0,3oC (mniej więcej) niższa niż w czasie interglacjału eemskiego, a dalsze ocieplenie na skutek wzrostu ilości CO2 sprzed lat jest w drodze.
Pozostaje więc czekać na nowe wyniki badań, obserwacji i redukować emisje CO2 tak szybko jak się da.