Płynące ostatnio wieści z Antarktydy pokazują, że skutki ocieplającego się klimatu dotykają każdy zakątek planety i są coraz bardziej dostrzegalne. Co więcej, zaskakują naukowców, którzy nie mają dobrych wieści dla świata. Coraz bardziej pilną staje się kwestia szybkiego odejścia od paliw kopalnych.
Ten rok przyniósł dwa niepokojące wydarzenia z Antarktydy – kontynentu pokrytego trzykilometrową warstwą lodu mogącą podnieść poziom oceanów i mórz o ponad 60 metrów. Pierwszym jest rekordowe topnienie lodu morskiego na Oceanie Południowym, drugim zaś niezwykle silny wzrost temperatur i związany z tym rozpad jednego z lodowców. Oprócz tego w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy pojawiło się szereg wyników badań i obserwacji, z których jasno wynika, że rozpad lądolodu na Antarktydzie Zachodniej jest nieunikniony.
W tym roku Antarktyda jest wyjątkowo ciepłym miejscem na Ziemi. Temperatury nad otwartymi wodami Morza Weddella i Rossa były wysokie – co najmniej 1oC w styczniu i w lutym. Bliżej wybrzeży odchylenia były jeszcze wyższe, co w praktyce oznaczało to, że w pierwszej połowie lutego temperatury sięgały nawet 14oC, ale nie doszło do pobicia rekordów. To jednak wystarczyło, by wraz z silnymi wiatrami, które ciągnęły lód na północ, czyli w obszar cieplejszych wód doprowadzić do rekordowego topnienia. I tak też się stało. Nie są to póki co alarmujące informacje, bo naukowcy uważają, że należy poczekać, czy Antarktyda faktycznie będzie doświadczać takich samych zmian, co Arktyka. Przez wiele lat lód morski wokół Antarktydy nie topił się jak w Arktyce, co było związane ze zmianami wymuszonymi przez… globalne ocieplenie. Chodzi przede wszystkim o zwiększone opady i topnienie lodowców, co zmniejszyło zasolenie wód i hamowało wzrost ich temperatur. W takich warunkach zamarzanie w czasie nocy polarnej postępuje szybciej, a tym samym warunki dla roztopów są trudniejsze.
Marzec przyniósł nowe zdarzenie, a mianowicie niebywały wzrost temperatur, który przypieczętował los jednego z lodowców. I to w dodatku, nie lodowca znajdującego się na Antarktydzie Zachodniej, lecz Wschodniej, uważanej przez naukowców za region dość odporny na zmiany klimatu. Okazuje się, że już nie jest.

Ilustracja 1. Zniszczony lodowiec Conger na Antarktydzie Wschodniej w połowie marca 2022 roku. Na zdjęciu widzimy rozproszony lód oraz pozostałe istniejące góry lodowe, które w ciągu roku lub dwóch lat się roztopią. Zdjęcie satelitarne Sentinel-1
Można stwierdzić, że to już norma, i nie ma co mówić ani o górach lodowych, ani o rozpadających się lodowcach, ale to się stało na Antarktydzie Wschodniej. Dr Catherine Colello Walker z Woods Hole Oceanographic Institution powiedziała, że chociaż szelf lodowy Conger jest stosunkowo niewielki, „Jest to jedno z najbardziej znaczących załamań na Antarktydzie od początku XXI wieku, kiedy to rozpadł się szelf lodowy Larsen B”. Dodała też, że to wydarzenie jest „znakiem tego, co może nadejść”. Walker oznajmiła, że szelf lodowy Conger kurczył się od połowy lat 2000, ale tylko stopniowo do początku 2020 roku. Do 4 marca tego roku okazało się, iż szelf stracił ponad połowę swojej powierzchni w porównaniu z pomiarami ze stycznia, które wyniosły około 1200 km2. Potem przyszła fala ciepła, która przypieczętowała los lodowca. Dla naukowców było to duże zaskoczenie: „Wciąż traktujemy Antarktydę Wschodnią jak masywną, wysoką, suchą, zimną i nieruchomą kostkę lodu”, powiedział Peter Neff, glacjolog i adiunkt na Uniwersytecie Minnesota.

Ilustracja 2. Temperatury na Antarktydzie Wschodniej 18 marca 2022 roku. Zielone kółko pokazuje miejsce na wybrzeżu Antarktydy Wschodniej, gdzie temperatura przekroczyła zero stopni, co nie powinno mieć miejsca. Źródło: Earthnet.com
Lata temu odnośnie lodowców, jak i w ogóle całego lądolodu wyrosły mity, że tam jest zbyt zimno, by mogło cokolwiek się topić. A jednak. Lądolód spoczywa na dnie oceanicznym, gdzie jest podmywany przez coraz cieplejsze wody oceanu. W wyniku tego przesuwa się tzw. linia uziemiania lodowca. Jeśli przesunie się za bardzo, lodowiec zaczyna się rozpadać. Widzimy więc, że na brzegach kontynentu topnieją i odrywają się szelfy lodowe, w rezultacie czego zmniejszony opór zewnętrznej części lądolodu powoduje przyspieszony spływ lodowców z tych obszarów, gdzie lód się nie topi. Trzeba też dodać, że woda wytopiona z powierzchni pokrywy lodowej w obszarach wyższych temperatur dociera do podstawy lodowca. Tam działa jak smar, zmniejszając tarcie, a tym samym zwiększając prędkość ruchu lodowca. A temperatury powietrza zdaje się, coraz śmielej przekraczają punkt odwilży, mimo iż kilkaset kilometrów dalej panuje siarczysty mróz.
Tym razem to na Antarktydzie Wschodniej zaszły takie zmiany. Jeśli jednak w stacji Concordia leżącej na wysokości ponad 3 tys. m.n.p.m. oddalonej o setki kilometrów wybrzeża mamy -12oC, to widać, że zmiany idą w galopującym tempie, a same odwilże coraz śmielej będą obejmować obszary nadbrzeżne, co pokazuje powyższa mapa. 18 marca w stacji Concordia temperatura była o 40oC wyższa niż być powinna, a w okresie 15-18 marca na znacznym obszarze Antarktydy Wschodniej odchylenie temperatur przekroczyło 20oC. W związku z tym, rozpad lodowca szelfowego Conger nie odbył się za pośrednictwem wody morskiej, która go podmywała od spodu. Oczywiście woda też miała wpływ, ale to właśnie silna fala ciepłych mas powietrza dokonała dzieła zniszczenia. Prof Andrew Mackintosh z Uniwersytetu Monash powiedział, że lodowiec po prostu się zapadł, tak jak kiedyś Larsen B. Ale gdzie leży Larsen B a gdzie Conger? To dwa różne miejsca. „To zdarzenie pogodowe jest przykładem ocieplenia atmosfery nad lodowcami szelfowymi”, powiedział prof. Mackintosh.

Ilustracja 3. Kolejne stadia destabilizacji lodowca Pine Island i Thwaites: 1. Początek lat 70. XX wieku. Lodowiec jest zakotwiczony na podmorskim grzbiecie, 2. Ciepłe okołobiegunowe wody głębinowe topią podstawę lodowca, 3. Sytuacja obecna – lodowiec staje się coraz cieńszy i cofa się. Źródło: AntarcticGlaciers.org
Takich zdarzeń w tym roku należało się spodziewać. I tego należy się spodziewać w ciągu nawet najbliższych lat, że lodowce szelfowe będą się rozpadać. W grudniu ubiegłego roku przedstawiono wyniki badań, które powinny skłonić ludzkość do podjęcia zdecydowanych działań na rzecz walki ze zmianami klimatu. Naukowcy ostrzegli przed dramatycznymi zmianami w jednym z największych lodowców na Antarktydzie, potencjalnie w ciągu najbliższych pięciu do 10 lat. Chodzi o lodowiec Thwaites zwany też „lodowcem Doomsday”. Jego upadek oznaczałby wzrost poziomu mórz o 65 cm. Taki scenariusz „dnia zagłady” jest mało prawdopodobny przez wiele stuleci, ale zespół badawczy twierdzi, że Thwaites zaczyna teraz reagować na globalne ocieplenie w naprawdę dość gwałtowny sposób.
„Nastąpią dramatyczne zmiany w czole lodowca, prawdopodobnie w czasie krótszym niż dekada. Zarówno opublikowane, jak i niepublikowane badania wskazują na ten kierunek”,powiedział glacjolog prof. Ted Scambos, główny koordynator amerykańskiego projektu International Thwaites Glacier Collaboration (ITGC).
Groźniejsze wnioski płyną ze strony naukowców z prowadzonych co roku obrad Amerykańskiej Unii Geofizycznej (AGU). Prognozują, że krytyczny szelf lodowy utrzymujący razem lodowiec Thwaites może pęknąć w ciągu 3-5 lat. Oczywiście wzrostu poziomu oceanu nie zobaczymy od razu, jak całego upadku lodowca, ale kiedy szelf upadnie, to dalszych zmian nie da się już zatrzymać. Tym bardziej pilne staje się odejście od paliw kopalnych, zwłaszcza że w ostatnich latach stały się one narzędziem wywierania presji politycznej czy źródłem finansowania armii.