Śmiertelna choroba koralowców w 2014 roku objęła rafę na Florydzie, obecnie rozprzestrzenia się po Karaibach. Nowe badania sugerują, że zakażenie może być efektem działania wód balastowych ze statków.
Zakażenie, zwane Chorobą Utraty Tkanki Przez Kamienne Korale (SCTLD) należy do najbardziej śmiertelnych chorób koralowców przez to, że potrafi bardzo szybko się rozprzestrzenić i ma wysoki wskaźnik śmierci dla ponad 30 gatunków koralowców. Zaatakowała między innymi pięć gatunków korali, które znajdują się na liście gatunków zagrożonym wyginięciem.
Od momentu wykrycia choroby w 2014 roku u wybrzeży Virginia Key, objęła ona Karaiby, Bahamy, Jamajkę, Saint Maarten, Meksyk i WLRN. Choroba zaatakowała 240 mln km kwadratowych raf koralowych tworzonych przez kamienne koralowce – połowę gatunków koralowców, które tworzą rafy Florydy.
W Meksyku przeprowadzono badanie, z którego wynika, że ponad 40% raf miało co najmniej 10% koralowców zainfekowanych przez SCTLD, a prawie jedna czwarta miała ponad 30%. Na Florydzie regionalne spadki gęstości koralowców zbliżyły się do 30%, a utrata żywej tkanki wyniosła ponad 60%.
Naukowcy nie byli jeszcze w stanie określić czynnika wywołującego chorobę, ale badania opublikowane w czasopiśmie ,,Frontiers in Marine Science” popierają teorię, że zakażenie wywołane jest przez wodę balastową ze statków. Z eksperymentu przeprowadzonego przez naukowców z Perry Institute for Marine Science na Bahamach wynika, że SCTLD częściej występowało w rafach, które były bliżej głównych portów handlowych w Nassau i Grand Bahama, co sugeruje prawdopodobny związek między chorobą a statkami.
Wskaźniki zarażenia wśród najbardziej podatnych gatunków wynosiły 23% i 45% odpowiednio na New Providence i Grand Bahama, a ostatnie wskaźniki śmiertelności osiągnęły prawie 43%.
Naukowcy zauważyli związek pomiędzy chorobą a bliskością raf w stosunku do głównych portów morskich. Zaobserwowali oni ,,rosnący odsetek zdrowych kolonii w miarę zwiększania się odległości od portu na obu wyspach oraz większy odsetek martwych kolonii bliżej portu niż dalej”.
Jak podaje ,,The Guardian” choroba pojawiła się na Bahamach w 2019 roku i od tego momentu rozprzestrzenia się bardzo szybko w tamtych okolicach.
,,Choroba rozprzestrzenia się na około 75 km odcinka rafy, około 46 mil – więc dla Grand Bahama jest to duża struktura rafy. Mówimy o tym, że w większości pokrywa ona całą południową linię brzegową wyspy” – informuje Krista Sherman, starszy naukowiec w Perry Institute i współautor nowego, recenzowanego badania.
Prezes Bahamas Commercial Fishers Alliance, Adrian LaRoda poinformował o swoich obawach związanych z wpływem chorych koralowców na langusty, które tworzą główny eksport rybacki kraju. Przynoszą one zysk w wysokości 90 milionów dolarów rocznie, a przemysł zatrudnia około 9000 osób. LaRoda dodał, że wpłynie to również na współczynnik reprodukcji homarów oraz na dostawy pożywienia dla młodych homarów w rafie.
Coraz większa obecność śmiertelnych patogenów spowodowana zrzutami wody balastowej przez statki, skłoniła Międzynarodową Organizację Morską do wdrożenia Konwencji o Zarządzaniu Wodami Balastowymi, która wymaga, aby statki zrzucały swoje wody balastowe – używane do utrzymania stabilności statku – 200 mil morskich od brzegu w wodzie o głębokości co najmniej 200 metrów przed wejściem do portu, aby upewnić się, że nie wnoszą szkodliwych obcych patogenów.
Rząd Bahamów stworzył krajową grupę zadaniową, której celem jest rozwiązanie tego problemu. Obecnie najskuteczniejszym sposobem walki z chorobą jest stosowanie antybiotyku amoksycyliny bezpośrednio na koralowce, co przyniosło pewne sukcesy w zmniejszaniu śmiertelności, ale nie ma realistycznego, konkretnego rozwiązania.
Judith Lang, dyrektorka naukowa w projekcie Atlantic and Gulf Rapid Reef Assessment, uważa, że istnieje potrzeba zajęcia się możliwym wpływem człowieka na to wydarzenie, zamiast po prostu stosować leczenie.
,,Dając szansę, przyroda może leczyć się sama w sposób naturalny” – podkreśliła Lang.