Kiedy płoną dziesiątki hektarów lasów w zachodniej Europie, w tym czasie pali się Syberia. Sytuacja w Europie jest bezprecedensowa, jednak to pożary w tajdze powinny wzbudzić niepokój wśród mieszkańców Europy.
Miliony hektarów w ogniu
Dane na temat pożarów w takim państwie jak Rosja są rozbieżne. Oficjalne dane, czyli te płynące z państwowej instytucji mówią, że do końca lipca spłonęło co najmniej 3,2 mln hektarów lasów. Prawie wszystkie pożary miały miejsce za Uralem. Rosyjskie władze 19 lipca zostały zmuszone do ogłoszenia stanu wyjątkowego w siedmiu regionach, w tym na całym terytorium dalekowschodniej republiki Sacha. Obszary zamieszkałe przez ludzi zostały dotknięte szkodliwym dla zdrowia smogiem. W 280-tysięcznym Jakucku zanotowano podwyższone stężenie pyłów oraz dwutlenku azotu. Dwutlenek azotu jest szkodliwym gazem, gdyż działa drażniąco na oczy i drogi oddechowe, i jest przyczyną zaburzeń w oddychaniu.
Zupełnie innymi danymi dysponuje Greenpeace, który monitoruje stan dzikiej przyrody oraz to, jak rozwijają się pożary, w tym przypadku w Rosji. Jak podaje rosyjski Greenpeace, do końca lipca pożary strawiły prawie 7,4 mln hektarów terenu, a już 17 sierpnia było to ponad 8,3 mln hektarów. Jest to dwukrotnie mniej niż rok temu, wtedy spaliło się 18,8 mln hektarów, ale w tym roku na Syberii warunki atmosferyczne były dość wilgotne. W takich regionach jak Ałtaj czy Chakasja miały miejsce nawet powodzie. Dlatego można mówić o dość łagodnych jak na ostatnie lata warunkach dla powstawania pożarów.
Globalne ocieplenie zwiększa skalę występowania pożarów
Ten rok na Syberii zaczął się, że tak można to ująć, z przytupem. Ostatecznie jednak sezon pożarowy nie był tak silny jak chociażby rok temu. Kolejne lata mogą przynieść zmianę sytuacji. Według grupy badawczej Global Forest Watch i World Resources Institute pożary są potęgowane i będą dalej potęgowane przez zmiany klimatyczne. To zresztą nie powinno być zaskoczeniem, bo coraz większe susze i wyższe temperatury temu sprzyjają. Szczególnie tam, gdzie pożary wcześniej nie występowały lub były rzadkością, jak na Syberii. Od kilku lat obserwujemy, że dzikie, samoistnie powstające pożary mają już miejsce nawet za kołem polarnym. Dlatego też w raporcie z 17 sierpnia tego roku stwierdzono, że najwięcej pożarów ma miejsce w lasach borealnych, czyli w rosyjskiej i amerykańskiej tajdze.
Zagrożenie klimatyczne
Tajga to obszar, na którym znajduje się wieczna zmarzlina. Dodatkowo las pochłania dwutlenek węgla, pełni taką samą rolę jak las amazoński. Zespół badawczy z Global Forest Watch i World Resources Institute ostrzegł, że dalsze ocieplanie się klimatu i coraz aktywniejsze sezony pożarowe sprawią, że tajga przestanie być pochłaniaczem dwutlenku węgla.
Już teraz lasy na Ziemi zaczynają emitować CO2 w ogromnych ilościach. Oczywiście są to ilości zdecydowanie mniejsze od tych, jakie lasy na Ziemi pochłaniają, ale 1,76 mld ton w 2021 to już poważna wartość. To 62 proc. tego, co w tym samym roku wg danych Global Carbon Budget wyemitowało 27 państw UE.
Nie jest to oczywiście wartość, która poprzez emisje CO2 znacząco wpłynie na klimat, gdyż cały świat emituje ponad 30 mld ton, ale to zmienia środowisko. Każdy spalony hektar lasu uszczupla płuca planety, sprawiając, że w atmosferze znajduje się więcej CO2. W miejsce spalonego lasu pojawi się nowy, ale musi w zależności od gatunku minąć wiele lat, nim nowa formacja drzewna osiągnie pełne możliwości w pochłanianiu CO2. W tym czasie spalą się kolejne połacie następnego lasu i tak dalej.
Do tego jeszcze dochodzi problem roztapiającej się wiecznej zmarzliny. Pożary nagrzewają grunt, sprawiając, że zmarzlina szybko się topi. W wyniku tego do atmosfery uwalniany jest metan, będący produktem przemiany materii organicznej, która wcześniej była zakonserwowana ujemnymi temperaturami. Szacuje się, że na półkuli północnej w wiecznej zmarzlinie zmagazynowane jest w sumie około 1700 mld ton węgla organicznego. Inaczej mówiąc, w wiecznej zmarzlinie znajduje się około dwa razy więcej węgla niż w atmosferze. Szacuje się, że do końca tego wieku do atmosfery w wyniku roztapiania się wiecznej zmarzliny dostanie się 220 mld ton węgla w postaci dwutlenku węgla i metanu. A jeśli tak, to ilość paliw kopalnych, którą ludzkość może spalić, by nie przekroczyć progu 2oC ocieplenia, może być sporo mniejsza niż wskazują dotychczasowe obliczenia.
Nie wspominając już o metanie, który znajduje się pod dnem Oceanu Arktycznego. To kolejne setki miliardów ton węgla, który może trafić do atmosfery. Na razie to tylko 10-30 mln ton rocznie (na przestrzeni ostaniach 10 lat). W miarę jak Ocean Arktyczny będzie się ogrzewać i uwalniać się od lodu, to tempo emisji wzrośnie. To właśnie metan spod dna Oceanu Arktycznego doprowadził w czasie peleoceńsko-eoceńskiego maksimum termicznego do wzrostu globalnej temperatury o 5-6oC. Gdyby takie coś się powtórzyło, to ludzka populacja spadłaby poniżej 1 mld, a być może w ogóle przestałaby istnieć.