Po rocznej przerwie Polska ponownie doświadcza suszy. To nie pierwszy raz, kiedy mierzymy się z tym problemem, który zaczął nasilać się po 2015 roku. Wcześniej susze też występowały, przeważnie latem, były jednak czymś, czego należało się spodziewać z racji przejściowości naszego klimatu. Dziś to problem ocieplającego się klimatu.
Skupmy się na wiośnie, bo właśnie teraz się zaczyna. Wiosna, to okres, kiedy rusza wegetacja, trwają zasiewy, uaktywnia się po zimowym śnie cała natura. Opady są wtedy ważne, po pierwsze te, które miały miejsce zimą, po drugie te występujące w marcu i kwietniu.
Zimą musi padać śnieg. Wydaje się nam, że jest on niepotrzebny, szczególnie z punktu widzenia kierowców, ale śnieg jest doskonałym sposobem na odkładanie się wód gruntowych. Śnieg topiąc się uwalnia wodę do gleby, potem przychodzą kolejne opady. Nawet jeśli luty jest suchy, ziemię przykrywa biały puch, który nie tylko izoluje ją od zimna, ale powstrzymuje ucieczkę wody z wierzchniej warstwy gleby do atmosfery. Śnieg izoluje też ziemię od wiatru, który jak wiemy wysusza glebę. Ta woda, która jest produkowana przez śnieg ma służyć na cały sezon wegetacyjny i być buforem w razie, gdyby doszło do suszy. Pamiętajmy też, że ważna jest nie tylko woda w ziemi, ale to ile jest jej w jeziorach, stawach i rzekach, które są częścią ekosystemu.
Minionej zimy znów było mało śniegu. O ile grudzień był śnieżny, to styczeń i luty pozostawiały wiele do życzenia, a opady deszczu, które były spore, nic nie dały. Wysokie temperatury i silne wiatry bardzo szybko wysuszyły glebę.
Sytuacja nie jest na razie dramatyczna, bo woda w glebie jest, ale jest jej mało. Mapa pokazuje poziom wilgotności gleby w połowie marca tego roku. Gdybyśmy mieli normalną zimę, to mapa byłaby cała na niebiesko, a tak nie jest. Najgorzej jest w dorzeczu Odry, ale nawet tam, gdzie są obszary oznaczone na jasnoniebiesko jak np. w okolicach Gorzowa, też nie jest dobrze. W ziemi woda jeszcze jest, rzeki nie wyschły, ale.. kurzy się jak na sierpniowych żniwach, a to zły znak. O tej porze roku nie powinno tak być.
Gdyby zima była śnieżna, a okresy bez opadów byłyby nacechowane mrozem, to nawet dwa tygodnie bez deszczu w marcu nie stanowiłyby żadnego problemu. Po to właśnie jest śnieg zimą. Tymczasem problem się nasila. „Od 2015 r. z krótką przerwą na zeszły rok, mieliśmy do czynienia z permanentną suszą”, oświadczył Grzegorz Walijewski, rzecznik IMGW.
„W tym roku, po dość wilgotnym lutym, w którym łącznie spadło 113% normy opadów, wydawało się, że problem suszy może być mniejszy. Jednak od 25 lutego dominuje bezwietrzna, bezdeszczowa i słoneczna aura. W większości kraju, oprócz południowych, południowo-wschodnich i wschodnich dzielnic naszego kraju, w ogóle nie padało. Dodatkowo stosunkowo wysokie temperatury w ciągu dnia powodowały większe parowanie, co spowodowało, że sytuacja staje się z dnia na dzień coraz gorsza” – wyjaśnił Walijewski.
Co z tego, że w lutym padało dużo deszczu, skoro wszystko wywiało, a teraz mamy słońce i 10oC. Marzec 2022 będzie jednym z najsuchszych marców w historii, po słabej zimie z orkanami. Nawet nie ma znaczenia to, ile pada deszczu.
W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat w ilości opadów niewiele się zmieniło, nawet minimalnie wzrosły. Chociaż regionalnie występują różnice, np. wzrost opadów na północy kraju, oraz sezonowe, jak spadek latem a wzrost zimą, to problem leży gdzie indziej. To temperatury – robi się coraz cieplej: w ostatnim stuleciu średnioroczna temperatura w Polsce wzrosła z 7,5°C do około 10°C. Mamy więc taki klimat, jak np. na Węgrzech. Jeśli nic się nie zmieni, to za 20-30 lat będziemy mieli pogodę jak na północy Włoch. Niektórzy się ucieszą, ale kiedy pójdą do warzywniaka, to już się cieszyć nie będą.
Im wyższe temperatury, tym szybsze parowanie. Żeby więc zażegnać problem, to wraz z rosnącymi temperaturami musiałyby wzrosnąć opady. Niestety, tak się nie stanie. Owszem, początkowo należy oczekiwać niewielkiego wzrostu opadów, ale tylko do pewnego momentu. Przesuwanie się stref klimatycznych, a wraz z nimi wzorców opadowych może nawet odwrócić ten trend. Opady w postaci wyłącznie deszczu będą skupiać się głównie w półroczu zimowym, podczas gdy latem będziemy bazować na nawalnych opadach w trakcie burz.
Ktoś więc zapyta: No i co z tego? Będziemy mieli Madryt nad Wisłą. Sęk w tym, że u nas nie ma ani roślinności jak w Madrycie, ani gleb jak w Madrycie. Madrycka roślinność dotrze do nas za stulecia, a ewolucja gleby też zajmie setki lat, a nawet tysiąclecia. Owszem, da się sadzić i uprawiać pewne rośliny, jak sorgo, ale wszystko w ograniczonym zakresie, gdyż rośliny regionu śródziemnomorskiego ewoluowały w tamtejszym klimacie, i tak samo gleby. Nie wszystko jest takie proste jak może się wydawać.
Zostają nam dwa rozwiązania. Pierwszym jest szybkie odejście od paliw kopalnych. Tak się składa, że ostatnio Rosja dostarcza nam argumentów. Po drugie, musimy się adaptować, a co ważne – łagodzić skutki. m.in. przywracać to, co zabraliśmy naturze, głównie tereny bagienne, rzeczne, sadzić lasy mieszane, wielogatunkowe. Wtedy będziemy mogli żyć, a nie liczyć na to, że na Alejach Jerozolimskich w Warszawie wyrosną daktylowce.