Kalifornia i niemal cała zachodnia część USA znajduje się w stanie permanentnej suszy, w mniejszym lub większym stopniu. W najgorszej sytuacji poza samą Kalifornią jest Nevada i Teksas. Nie jest to pierwsza taka sytuacja kiedy część USA zmaga się z dotkliwą suszą, ale od kilku lat problem wyraźnie się nasila.
W maju tego roku władze Kalifornii ostrzegły, że wprowadzą prawne restrykcje dotyczące zużywania wody. Gavin Newson, gubernator stanu Kalifornia spotkał się 23 maja z miejskimi dostawcami wody i zaapelował do nich o podjęcie wysiłków w celu nakłonienia ludności do ograniczenia zużycia wody, gdyż susza na terenie stanu staje się coraz bardziej dotkliwa. Ostrzegł przy tym, że jeśli wysiłki w zakresie oszczędzania wody nie przyniosą poprawy tego lata, to władze zostaną zmuszone do wprowadzenia obowiązkowych ograniczeń w zużyciu wody.
W reakcji na słowa gubernatora tydzień później Metropolitalny Okręg Wodny Południowej Kalifornii (największy lokalny dostawca wody) wprowadził ograniczenia dotyczące zużycia wody na zewnątrz budynków dla ponad 6 mln mieszkańców okolic Los Angeles. Działania podjęte przez Metropolitalny Okręg Wodny Południowej Kalifornii mają na celu zmniejszenie zużycia wody o 35% ze względu na straty, jakie ponosi Kalifornia z powodu suszy. Przeprowadzone pomiary pokazują, że z powodu niewielkich opadów śniegu w górach i kontynuacji suszy wiosną w lokalnych zbiornikach wodnych jest rekordowo mało wody.
Sytuacja w Kalifornii jest zła, żeby nie powiedzieć fatalna. Według danych krajowego instytutu monitorującego suszę trzy czwarte zachodniej części USA znajdują się w stanie „poważnej suszy” (D2 – severe drought). Tym samym około 55 mln ludzi jest dotkniętych skutkami suszy. Z kolei Kalifornijski Departament Zasobów Wodnych poinformował, że okres luty-kwiecień 2022 był jednym z najsuchszych od 122 lat. „Każda agencja wodna w całym stanie musi podjąć bardziej agresywne działania, aby poinformować o sytuacji kryzysowej związanej z suszą i wdrożyć środki oszczędnościowe”, powiedział gubernator Kalifornii w niedawnym oświadczeniu. „Kalifornijczycy dokonali znaczących zmian od czasu ostatniej suszy, ale zaobserwowaliśmy wzrost zużycia wody, zwłaszcza w miesiącach letnich. Wszyscy musimy być bardziej rozważni i zastanowić się, jak sprawić, by każda kropla się liczyła”.
W Nevadzie sytuacja jest podobna jak w Kalifornii. Owszem, region charakteryzuje się co prawda suchym klimatem, ale w okresie zimowym z reguły występują obfite opady deszczu i śniegu. Wiosną przechodzą burze z opadami, to wszystko zasila rzeki i zbiorniki wodne, w tym największy z nich Lake Mead leżący w pobliżu Las Vegas na pograniczu stanu Nevada i Arizona. Analiza przeprowadzona przez NASA pokazuje, że poziom wody w jeziorze Mead spadł do rekordowo niskiej wartości, tym samym zbiornik jest wypełniony w 30%. Ale nawet zdjęcia dostępne w usłudze Google Maps bez używania odpowiednich narzędzi wyraźnie pokazują, że sytuacja w zaledwie 20 lat uległa zmianie. Na zdjęciach widać, że wyspy, które leżały przy brzegu, dziś są półwyspami.
Ten zbiornik wodny zaopatruje w wodę 25 mln ludzi w Nevadzie i w sąsiednich stanach, w tym znane z przepychu, kasyn i nocnych klubów Las Vegas, w którym żyje blisko 650 tys. ludzi. W pobliżu znajduje się słynna Zapora Hoovera, która jest nie tylko atrakcją turystyczną, ale zasilającą Las Vegas elektrownią. W USA w związku z suszą już mówi się o tzw. „martwym basenie”, czyli sytuacji, kiedy poziom wody w rzece obniży się tak, iż przestaną pracować zasilane nią turbiny. Zagrożona jest także elektrownia przy jeziorze Powell w stanie Kolorado. Przez oba miejsca przepływa rzeka Kolorado na której znajdują się sztuczne jeziora Mead i Powell powstałe na skutek budowy elektrowni wodnych. Opady deszczu i śniegu w półroczu zimowym stały się mniejsze, więc mniej jest wody, swoje robią też temperatury – im wyższe, tym szybciej ucieka woda do atmosfery. Czasem pomaga podyktowane zmianami klimatycznymi w Arktyce meandrowanie prądu strumieniowego, dzięki czemu występują niekiedy obfite opady deszczu i śniegu. Ale ostatnie lata pokazują, ze prąd strumieniowy wraz z nakładającym się efektem ocieplenia klimatu przynosi więcej szkód niż pożytku.
To są skutki globalnego ocieplenia. Jak stwierdzili kilka tygodni temu naukowcy, megasusza, która dotknęła południowo-zachodnie Stany Zjednoczone i część Meksyku w ciągu ostatnich dwóch dekad, jest najgorszą suszą, jaka nawiedziła ten region w ciągu co najmniej 1200 lat. Chociaż po części jest to związane z wieloletnimi cyklami klimatycznymi (setki lat temu też były intensywne susze), to obecna sytuacja jest napędzana przez antropogeniczną zmianę klimatu.
„Skutki tej suszy są coraz bardziej widoczne – oprócz obniżającego się poziomu wód, przynosi ona coraz większe straty w rolnictwie, a także coraz częstsze i intensywniejsze pożary” – komentuje sytuację dr Sebastian Szklarek z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk, autor bloga Świat Wody.
Badania opublikowane na łamach czasopisma Nature Climate Change pokazują, że globalne ocieplenie odpowiada za ponad 40% intensywności suszy. „Bez antropogenicznych zmian klimatu susza z przełomu XX i XXI wieku nie osiągnęłaby poziomu największej suszy”, napisał główny autor badania Park Williams, profesor nadzwyczajny na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles, i jego współpracownicy. Naukowcy ostrzegają, że ta susza nie skończy się szybko. Cały rok 2022 ma być na zachodzie USA suchy i istnieje też 75% szans, że susza ta potrwa do końca tej dekady. Analiza pierścieni drzew wskazuje, że obszar na zachód od Gór Skalistych, od południowej Montany po północny Meksyk, w latach 800-1600 był wielokrotnie nawiedzany przez długotrwałe susze, trwające co najmniej 19 lat.
To był jednak naturalny cykl, nie związany ze zmianą klimatu, bo ludzkość emitowała wtedy śladowe ilości CO2, których jedynym efektem było spowalnianie nadejścia nowej epoki lodowcowej. Już teraz wiemy, że USA zmagają się, jak wyżej wspomniano z największą od czasów średniowiecza suszą. Jeśli potrwa ona do końca tej dekady, może okazać się największą w historii całego holocenu. I na pewno taką będzie, jeśli ocieplenie klimatu będzie postępować. Przewiduje się, że w skali globalnej od 800 mln do nawet 3 mld ludzi doświadczy chronicznego niedoboru wody jeśli świat ociepli się o 2oC w stosunku do epoki przedprzemysłowej. Będzie to wiązało się przede wszystkim z przesuwaniem się stref klimatycznych, a tym samym zmian wzorców opadów – obszary umiarkowanych szerokości geograficznych staną się suche, a wilgotniejsze niż dziś będą obszary polarne. Ziemia ociepliła się już o 1,1°C i jest prawie pewne, że w ciągu dwóch dekad przekroczy pułap 1,5°C, do którego nieprzekroczenia wzywa Porozumienie Paryskie.