Mimo porażających raportów naukowców odnośnie planetarnej bioróżnorodności, świat nie wykazuje chęci podjęcia zdecydowanych działań. Trudne rozmowy przeprowadzone w Nairobi w czerwcu tego roku nie przyniosły zadowalających rezultatów, a świat wygląda coraz gorzej.
Delegaci z prawie 200 krajów po kilku dniach trudnych rozmów poczynili niewielkie postępy w wypracowaniu projektu globalnego paktu na rzecz ochrony przyrody przed zgubną działalnością cywilizacji. Rozmowy, które zakończyły się 26 czerwca, miały na celu zlikwidowanie różnic między 196 członkami Konwencji ONZ o różnorodności biologicznej (CBD). I to jest problem, bo do kluczowego grudniowego szczytu COP15 pozostało niecałe sześć miesięcy.
CBD COP (nie mylić ze słynnymi szczytami klimatycznymi), to spotkania Konferencji Stron Konwencji o różnorodności biologicznej. W tym roku ma odbyć się druga tura negocjacji COP15 w Montrealu. Poprzedni, wirtualny ze względu na pandemię szczyt, przyniósł pewne efekty w postaci tzw. Deklaracji z Kunming, która zawiera kilkanaście założeń mających na celu zatrzymanie degradacji ekosystemów do 2030 roku.
Celem odbytych w Nairobi rozmów miało być przygotowanie gruntu do zjazdu COP15 w dniach 5-17 grudnia tego roku. Czy tak się stało? W pewnym sensie tak, bo delegaci „osiągnęli konsensus w sprawie kilku celów”. I to w sumie tyle, bo Elizabeth Maruma Mrema, sekretarz wykonawcza CBD, przyznała na zakończeniu konferencji, że postępy są „ograniczone”, ale dodała też, że nie możemy sobie pozwolić na porażkę. I oczywiście jest optymizm. „Pracy jest dużo, dużo więcej, niż nam się wydawało”, podkreślił Basile van Havre, współprzewodniczący CBD. „Ta praca jest możliwa do wykonania”, dodał.
Delegaci w Nairobi spędzili wiele godzin, dyskutując nad sformułowaniami lub starając się wprowadzić nowe elementy, zamiast pogodzić różne punkty widzenia i je dopracować, a nie przerabiać tekst. Jeden z delegatów stwierdził, że czuje się „zdesperowany”. Inny określił rundę w Nairobi jako „krok” i wyraził nadzieję na kolejne nieformalne spotkania przed grudniowym szczytem. „Musimy kontynuować dialog z zamiarem uproszczenia i zmniejszenia liczby nawiasów (w kwestiach spornych) oraz znalezienia alternatywnych rozwiązań”, powiedział Vinod Mathur, szef indyjskiego Narodowego Urzędu ds. Różnorodności Biologicznej.
Czasu jest jednak coraz mniej – milionowi gatunków grozi wyginięcie, znikają lasy tropikalne, intensywne rolnictwo wyjaławia glebę, a zanieczyszczenie środowiska dotyka nawet najbardziej odległych zakątków planety. „To już nie jest tylko problem ekologiczny… Jest to w coraz większym stopniu problem, który wpływa na naszą gospodarkę, nasze społeczeństwo, nasze zdrowie, nasze samopoczucie”, powiedział na konferencji prasowej Marco Lambertini, dyrektor generalny WWF International. „Jest to kwestia bezpieczeństwa ludzkości”, dodał.
I faktycznie, jest bardzo źle. Raport WWF Living Planet z 2020 roku zawiera niepojące informacje. Od 1970 roku na świecie nastąpił spadek populacji ssaków, ptaków, ryb, gadów i płazów średnio o 68%. Znaczna część tych strat jest spowodowana niszczeniem siedlisk w wyniku działania niezrównoważonego, wręcz przemysłowego rolnictwa i masowej, niepohamowanej wycinki lasów. Zwłaszcza tych tropikalnych, gdzie przyczyną jest właśnie rolnictwo. Przewiduje się, że zmiany klimatu, które do tej pory nie były największym czynnikiem powodującym utratę różnorodności biologicznej, w najbliższych dziesięcioleciach przejmą tę rolę.
Bioróżnorodność to miara określająca nie tylko liczbę gatunków w danym ekosystemie, ale samą populację i związane z tym zróżnicowanie genetyczne. Na całym świecie notuje się spadek różnorodności biologicznej.
Największy, bo aż 94% spadek od 1970 roku zanotowano w Ameryce Południowej i Środkowej. To głównie zasługa rabunkowej gospodarki wobec lasów tropikalnych. I nie chodzi tu tylko o samą wycinkę lasów, ale też i o kłusownictwo czy budowę autostrad będących przeszkodą dla migrującej zwierzyny. Najmniejszy spadek zanotowano w Europie i w północnej Azji. W przypadku Europy to zasługa wprowadzenia przez UE szeregu przepisów. Z kolei północna Azja, to głównie fakt, że znaczna część Rosji jest słabo zaludniona i niezagospodarowana. Na Syberii nie ma wielkich miast i autostrad.
Jednak na terenie Unii Europejskiej wcale tak różowo nie jest. Jak podała Europejska Agencja Środowiska, ma miejsce „drastyczny spadek bioróżnorodności”, a regulacje ochronne są, jak się okazuje, za słabe. Swoje też robi duża liczba ludności. Europa jest mała, a jednocześnie mieszka w niej mnóstwo ludzi, żyjących na wysokim poziomie życia. Przykładowo we Francji, na powierzchni porównywalnej z powierzchnią Teksasu mieszka 67 mln ludzi. Jeszcze gorzej jest we Włoszech, gdzie na powierzchni nieco mniejszej od naszego kraju żyje prawie 60 mln ludzi. To musi mieć swój wpływ na przyrodę, dla której miejsca jest po prostu niewiele. Z kolei Syberia to ogromny, słabo zaludniony obszar, ale za to mocno dotknięty skutkami zmian klimatycznych. Pożary, które niszczą lasy, wysokie temperatury, które zmuszają zwierzęta do migracji, i sprowadzają w ich miejsce gatunki inwazyjne, kleszcze, które zabijają renifery czy polarne lisy, które są wypierane przez lisy rude to tylko niektóre z poważnych problemów. To samo dotyczy osławionych niedźwiedzi polarnych, które, które z powodu braku lodu muszą bytować na lądzie, a tam spotykają się z konkurencją migrujących na północ niedźwiedzi brunatnych, czy w przypadku Kanady i Alaski czarnych baribali. Przykładów inwazji gatunkowej i kurczenia się siedlisk w miejscach, gdzie ludzki odcisk jest słaby, można mnożyć.
Trudno jest mówić o przełomie, kiedy mamy grę interesów i przy tym niezbyt przyjazny klimat rozmów. Marco Lambertini oskarżył niektóre kraje o stosowanie „taktyki opóźniania”, wskazując palcem przede wszystkim na Brazylię. W kuluarach obwiniano także Argentynę i RPA. Jedna z głównych przeszkód dotyczy przede wszystkim rolnictwa, a zwłaszcza celów związanych z ograniczeniem stosowania pestycydów. Unia Europejska chce, aby kwestia pestycydów została wyraźnie wymieniona w tekście, ale „poparcie” dla tego stanowiska jest mało prawdopodobne, powiedział jeden z delegatów. Nic dziwnego, skoro rolnictwo z jednej strony ma coraz większy problem z utrzymaniem rosnącego popytu, a z drugiej zaś ze zmianami walczą koncerny produkujące chemię dla rolnictwa. A to właśnie rolnictwo jest odpowiedzialne za 70% strat w bioróżnorodności, o czym przypomniał Guido Broekhoven z WWF International.
Czas pokaże, jakie będą dalsze efekty takich rozmów i spotkań. Na razie jest źle, a czasu na działanie jest coraz mniej. Do tego postępy w redukcji emisji gazów cieplarnianych także wyglądają źle i obecnie nie widać żadnego przełomu.
Źródło: France 24, WWF