Susza nie odpuszcza Polsce, sytuacja z każdym dniem staje się coraz bardziej dramatyczna. Kwiecień niewiele pomógł mimo iż był jednym z najchłodniejszych w historii pomiarów i w miarę wilgotny. Problemem jest teraz maj – miesiąc intensywnego wzrostu, rozwoju roślin. Rolnicy już liczą straty.
Problem z posuchą mamy od marca. Luty był miesiącem ciepłym, ale też bardzo wilgotnym. Sęk w tym, że zamiast śniegu, padał deszcz, który przyniósł efekt krótkoterminowy. Zważywszy na to, że w lutym, jak wcześniej w styczniu często wiało, a wiatr wysusza wierzchnią warstwę gleby, przyspiesza parowanie.
Jak już pisaliśmy kilka tygodni temu, marzec okazał się niezwykle suchym miesiącem. Na bardzo wczesnym etapie polskie gleby stały się niezwykle suche. Szczęście w nieszczęściu było tylko takie, że w marcu wegetacja dopiero rusza, rośliny się budzą, więc zapotrzebowanie na wodę jest wtedy małe. Sytuację zmienia kwiecień, szczególnie jego druga połowa, rośliny potrzebują wtedy więcej wody, a swoje też robi długość dnia. Słońce świeci dłużej, więc dłużej utrzymuje się zjawisko parowania.
Kwiecień okazał się miesiącem bardzo zimnym, średnia temperatura wyniosła 6,7oC, to 2oC mniej niż wynosi średnia z okresu 1991-2020. To mogło pomóc w zachowaniu wody, bo im wyższa temperatura, tym szybsze parowanie. Niestety, kwiecień okazał się tak naprawdę niezbyt wilgotnym miesiącem.
Opady, jak pokazuje mapa nie były sprawiedliwe. Sucho było na północy Polski, szczególnie na Pomorzu i części Mazur, ale także na Nizinie Szczecińskiej. Wilgotno było w Wielkopolsce, Ziemi Lubuskiej oraz w dużej części wschodniej Polski. Większe opady jedynie zahamowały suszę, ponieważ były nierównomiernie rozłożone w ciągu miesiąca. Przykładowo w Poznaniu, gdzie owszem, spadło 110% normy opadowej, to jednocześnie opady skumulowały się w pierwszej połowie miesiąca, kiedy deszcz padał niemal codzienne. Druga połowa okazała się już sucha, i to bardzo bo spadł niecały milimetr deszczu, a temperatury były już wtedy wyższe. O ile w pierwszej połowie miesiąca było w ciągu dnia od 10 do 13oC, to w drugiej połowie już od 14 do 18oC.
Takich miejsc w Polsce było więcej, nie wspominając już o tych, gdzie miesięczna suma opadów była mniejsza. W rezultacie susza w Polsce w ogóle nie zniknęła. Dużo gorzej zaczęło się robić w maju. Maj jest miesiącem, kiedy opady deszczu są niezbędne. Po pierwsze, z uwagi na intensywny już wtedy wzrost roślin i ich dojrzewanie, a po drugie ze względu na temperatury i długość dnia.
Maj, a przynajmniej jego pierwsza połowa to prawdziwy dramat. Co tu dużo mówić. W wielu miejscach Polski nie spadła ani jedna kropla deszczu. Najgorsza sytuacja, jak pokazuje mapa jest w środkowym pasie Polski, szczególnie w zachodniej części kraju. We wspominanym Poznaniu w pierwszej połowie maja spadło tylko 0,3 mm deszczu. Co gorsza, przy wysokich temperaturach. Praktycznie cała połowa maja była anormalnie ciepła. To tylko przykład, bo w wielu miejscach zaznaczonych na pomarańczowo i czerwono spadło po kilka milimetrów deszczu i też nierównomiernie rozłożonych w kalendarzu. Same zaś dane ze stacji meteo też nie należy traktować poważnie, a to dlatego, że w wielu przypadkach opady obejmowały część danego regionu. Czyli w Poznaniu mogło pokropić, ale 20 km za miastem już nie.
I to jest właśnie dramat, związany z przesuwaniem się stref klimatycznych na północ. Wraz z nimi przesuwają się wzorce opadowe – po prostu zaczynamy stopniowo wkraczać w strefę klimatu podzwrotnikowego. Swoje też robi zmiana klimatu w Arktyce poprzez zmiany wzorców wiru polarnego, który wpływa na naszą pogodę. Mamy więc to co mamy. Rolnicy już liczą z tego powodu straty, pokazując mediom w jakim stanie znajdują się ich pola, jak wygląda zboże.
Minister rolnictwa i rozwoju wsi Henryk Kowalczyk zapowiada, że jesienią ceny żywności wzrosną o 25-30%. Choć tutaj ma na myśli sytuację geopolityczną, co należy przyznać mu rację, to problematyka globalnego ocieplenia jest niestety pomijana. A jest to poważny błąd, który przez dekady pomijali wszyscy rządzący i my jako państwo jesteśmy dziś słabo przygotowani na adaptację się do postępującej zmiany klimatu. Chyba nie trzeba przypominać tego, jak przez dekady traktowaliśmy przyrodę: osuszanie bagien, prostowanie rzek, betonowanie koryt rzecznych, stawianie tam, zapór tam gdzie nie trzeba, wycinanie lasów, czy po prostu wszelkiego rodzaju przypadki degradacji roślinności, naturalnych miejsc, gdzie przyroda świetnie radziła sobie z retencją wody. Nie mówiąc już o tym, że nawet w miastach jest niszczona roślinność, co potem skutkuje zalewaniem ulic.
Teraz mamy tego skutki. Reszta maja ma według prognoz ulec pewnej poprawie. Prawdopodobnie czerwiec nie będzie upalny, będzie padać deszcz, więc to powinno pomóc w dużym stopniu złagodzić suszę, ale szkody są już poczynione.