Gdańska Stocznia Remontowa Shipbuilding opracowała koncepcję budowy barki, która ma oczyścić dno Bałtyku z pozostawionych tam po II Wojnie Światowej amunicji oraz broni chemicznej. Taka jednostka może rozwiązać drzemiący problem jakim dla naszego morza są pozostawione przez Niemców chemikalia.
Morze Bałtyckie od czasów II Wojny Światowej jest tykającą bombą zegarową za sprawą pozostawionej tam przez Niemców amunicji oraz substancji ropopochodnych. Jeśli problem ten pozostawiony zostanie samemu sobie, to w przyszłości może dojść do skażenia całego Bałtyku, co będzie katastrofą ekologiczną na niespotykaną dotąd skalę. Potwierdził to na początku maja 2020 roku raport Najwyższej Izby Kontroli.
Bomba po Niemcach
Chemikalia pozostawione przez wojska niemieckie na dnie Bałtyku są niewykorzystaną bronią chemiczną, amunicją oraz paliwem ropopochodnym, które znajdują się we wrakach zatopionych okrętów. Ich szybkie wydobycie jest o tyle ważne, że im dłużej z tym zwlekamy, tym bliżej jesteśmy katastrofy ekologicznej. Jeśli beczki z bronią chemiczną skorodują, to substancje chemiczne znajdujące się wewnątrz przedostaną się do wód Bałtyku, co stanowić będzie zagrożenie dla morskiej fauny i flory. Katastrofa, do której może dojść jeśli nie wydobędziemy pozostawionych substancji i amunicji bezpośrednio zagraża polskiemu odcinkowi wybrzeża Morza Bałtyckiego, ponieważ występujące na morzu prądy doprowadzą do skierowania tych materiałów w stronę naszych plaż. Ponadto skorodowane pojemniki będzie zdecydowanie ciężej wydobyć. To jednak dopiero wierzchołek góry lodowej.
Dużym problemem jest samo zlokalizowanie pozostawionych materiałów. Co prawda istnieją międzynarodowe programy, dzięki którym udało się zlokalizować część chemikaliów, ale nie ma całościowej mapy położenia tych substancji. Działania, które są obecnie podejmowane mają wyłącznie na celu monitorowanie zlokalizowanych miejsc. Niestety jak dotąd nie opracowano żadnej metody wydobycia zalegających materiałów.
Zagrożona Zatoka Gdańska
Szacuje się, że w polskiej części Morza Bałtyckiego znajduje się około 400 wraków, zaś w samej Zatoce Gdańskiej jest ich około 100. W ładowniach tych wraków może znajdować się nawet 100 tys. ton broni chemicznej i innych niebezpiecznych dla środowiska substancji, szacują naukowcy. Najwyższa Izba Kontroli, która w 2020 roku zbadała temat bomby ekologicznej na dnie Bałtyku nie zostawiła na administracji morskiej oraz ochrony środowiska suchej nitki. We wstępie do raportu czytamy:
„Zarówno administracja morska jak i ochrony środowiska nie rozpoznawały zagrożeń wynikających z zalegania w zatopionych na dnie Bałtyku wrakach ropopochodnego paliwa i broni chemicznej. Nie szacowały też ryzyka z nimi związanego i skutecznie nie przeciwdziałały rozpoznanym i zlokalizowanym zagrożeniom”.
Jako przykład zagrożenia NIK podał jednostkę Franken, która została zbadana przez Instytut Morski w Gdańsku. Badania wykazały, że na jej pokładzie znajduje się 6000 ton paliwa i innych produktów ropopochodnych. Leżący na dnie morskim wrak przez lata wystawiany był i jest nadal na korozję. W końcu doprowadzi ona do tego, że okręt zapadnie się pod własnym ciężarem uwalniając paliwo do środowiska. Gorsza sytuacja jest z wrakiem okrętu Stuttgart, wokół którego stwierdzono plamę olejową o powierzchni około 415 tys. m2. Badania prowadzone przez Instytut Morski w Gdańsku potwierdzają, że póki co katastrofa ekologiczna ma charakter lokalny.
Co musimy zrobić?
Kontrolerzy NIK w swoim raporcie zaznaczyli, że za zwalczanie zagrożeń chemicznych na Bałtyku odpowiedzialna jest Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa. Własnymi siłami udało jej się zebrać 3000 ton niebezpiecznych substancji. Dodatkowo ratownicy wykorzystali dodatkowe jednostki, które zebrały dodatkowe 500 ton.
Sposób rozwiązania tego palącego problemu zaproponowała stocznia Shipbuilding we współpracy z biurem projektowym Remontowa Marine Design & Consulting Sp. z o.o., firmą Ibcol Sp. z o.o. oraz szwedzką firmą Dynasafe Demil Systems AB. Głównym założeniem koncepcji jest utylizacja wydobytych substancji jeszcze na morzu. Powodem takiej decyzji jest między innymi zagrożenie jakie niesie ze sobą utylizacja przeprowadzona na lądzie. W czasie przeładunku groźnych substancji może dojść do wypadku. Transport takich materiałów przez tereny zamieszkane również niesie ze sobą ogromne ryzyko, a sama procedura mogłaby wywołać słuszne zresztą protesty społeczne. Jednostka opracowana przez wspomniane wyżej podmioty będzie w stanie utylizować pozostawioną amunicję, paliwo, broń i chemiczną i inne niebezpieczne substancje.
Barka będzie składała się z dwóch kadłubów po 105 metrów długości każdy. Szerokość ma wynosić 24 metry. Instalacja służąca do utylizacji substancji z dna morza ma być prawie w całości zautomatyzowana. Załoga ma wynosić 40 osób, a cała barka będzie w stanie zutylizować 1250 kg niebezpiecznych substancji na dobę.
Na czym będzie polegał proces utylizacji?
Proces utylizacji będzie zaczynał się od załadowania ładunku z dna morskiego do pojemników wydobywczych jeszcze pod wodą. Mają do tego być wykorzystane podwodne roboty oraz nurkowie z Marynarki Wojennej RP.
Następnym krokiem będzie przygotowanie zapakowanych w pojemniki substancji do przetransportowania na powierzchnię, gdzie zostaną zutylizowane. Linia do utylizacji zostanie zamontowana przez firmę Dynasafe Demil Systems AB, która od lat zajmuje się montażem podobnych instalacji. Wszystko ma być dopięte na ostatni guzik przy zachowaniu szczególnej ostrożności, ponieważ każdy błąd czy usterka może doprowadzić do zagrożenia dla setek osób.
Sercem całego układu jest opancerzona komora, w środku której panuje temperatura 550 stopni Celsjusza. Dzięki temu niebezpieczne materiały są wypalane w kontrolowany sposób. Komora jest w stanie wytrzymać nawet detonację amunicji chociaż eksperci są przekonani, że do tego nie dojdzie. Zamiast tego nastąpi jej wypalenie.
Źródła: defence24, remontowa-rsb.pl, nik.gov.pl