Po tym, jak w marcu w wielu miejscach Polski prawie w ogóle nic nie padało, kwiecień tę sytuację zmienił. Mijający miesiąc okazał się chłodny, ale też wilgotny, więc w dużej części Polski susza wygasła. Ale czy na pewno? W dłuższej perspektywie nasz kraj wciąż ma problemy z suszą, i nie tylko ze względu na samo ocieplenie klimatu.
Prawie cała zima była bezśnieżna, potem przyszedł niezwykle suchy i słoneczny marzec. Zaczął pogłębiać się problem z suszą. Roślinność na tym nie ucierpiała, gdyż marzec jest miesiącem, w którym wegetacja dopiero rusza. Na szczęście w kwietniu pojawiły się w końcu opady, które tę sytuację zmieniły.

Jednak nie wszędzie. Powyższa mapa pokazuje, że w prawie całej zachodniej części Polski susza się pogłębiła w stosunku do połowy marca. W Szczecinie w dniach od 1 do 25 kwietnia suma opadów wyniosła jedynie 24,7 mm, to ponad ¼ mniej niż wynosi średnia 1981-2010. Identyczna sytuacja miała miejsce także w innych lokalizacjach zachodniej Polski, jak np. w Gorzowie Wielkopolskim. Inne miejsca na zachodzie Polski odnotowały co prawda opady nawet powyżej średniej, ale za to nierównomiernie rozłożone. Opady nie tylko muszą cechować się odpowiednią ilością, muszą też być równomiernie rozłożone w okresie pory roku, czy całego roku. I tu właśnie pojawia się problem.
Choć opady w Polsce w skali roku nieznacznie wzrosły w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, to jednocześnie wzrosły temperatury. Jak już wcześniej pisaliśmy, zaobserwowano wzrost opadów zimą, co jest dobrą wiadomością, ale za to spadek w okresie letnim. A to już zła wiadomość, gdyż wysokie temperatury wzmacniają suszę. A lato w ostatnich latach bywa gorące.

lustracja 2. Liczba dni upalnych z temperaturą maksymalną co najmniej 30°C. Po lewej w okresie historycznym 1951-1990, po prawej w okresie 2010-2019. Źródło Meteomodel
Globalne ocieplenie jest globalne, więc Polska nie jest wyjątkiem. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat nasz klimat się zmienił i lato w Polce coraz bardziej przypomina te z Hiszpanii czy Włoch, ale nie jest to powód do radości. Rosnące temperatury sprawiają, że wzmocnieniu ulega parowanie, a więc ucieczka wody z powierzchni do atmosfery. W ciągu ostatnich kilkunastu lat zaobserwowano wyraźny, wręcz niepokojący spadek wilgotności względnej. A im niższa wilgotność z racji rosnących temperatur przy kiepskich opadach latem, tym szybciej paruje woda. W rezultacie poziom wód w rzekach, jeziorach i stawach szybko spada. Ostatnie lata to rekordowo niskie stany wód. Tak niskie, że nie raz można było przejść Wisłę w Warszawie, co najwyżej po kolana w wodzie. A to jedna z największych rzek w Europie.
Jednak w przypadku suszy i niedoborów wody nie należy winą obarczać tylko globalnego ocieplenia. To jest także nasz bezpośredni udział. W coraz bardziej zurbanizowanej, betonującej się na potęgę Polsce, gdzie w wielu miejscach rzeki utraciły swój naturalny charakter, tracimy wodę. I to dużo. Z niedawnego raportu NIK wynika, że około 70% wód opadowych i roztopowych jest bezpowrotnie tracona. Kiedyś było jeszcze gorzej, ale klimat był inny niż dziś. Dziś jest cieplej, ale całe szczęście, jakieś działania zostały podjęte. Miejskie przedsiębiorstwa wodno-kanalizacyjne nie tylko dopuszczają zatrzymywanie wody na działce, ale wręcz do tego zmuszają. Przykładowo w Poznaniu przyłączenie nowych inwestycji w obszarach zagrożonych przeciążeniami sieci kanalizacyjnej jest możliwe tylko pod warunkiem zagospodarowania całości lub większości wody na działce. Odprowadzić można tylko niewielką część przepływu maksymalnego z deszczu nawalnego, bo pojemność kanalizacji nie pozwala na przyjęcie tak gwałtownych opadów, z jakimi mamy teraz do czynienia. Na przykład w rejonie Starego Miasta, objętego systemem kanalizacji ogólnospławnej, część opadów zatrzymuje się w studniach chłonnych i zbiornikach retencyjnych, natomiast na nowoprojektowanych osiedlach zaleca się zagospodarowanie wody na indywidualnych działkach. W pewien sposób obowiązek retencji został więc narzucony przez niewydolność systemów kanalizacji zbiorczej.
Ale to i tak za mało. Niektórzy mówią o budowaniu zbiorników na wodę, zbiorników retencyjnych, by ustrzec się przed skutkami powodzi. To nie jest jednak dobry pomysł. Nie tylko dlatego, że kosztowny, ale mało efektywny, a źródło problemu jest gdzie indziej. To powszechna betonoza. Gorzkim przykładem jest często podawane przez ekologów Kutno, i warta ponad 40 mln zł przeróbka rynku, tak aby można było tam jeździć na deskorolce, a raczej na desce surfingowej. Zarówno na polu samorządowym jak i krajowym powinny zostać podjęte działania, które odwrócą proces betonozy. Należy siać trawniki, tworzyć miejskie parki, sadzić drzewa, usuwać beton z rzek i nie tylko – podejmować wszelkie inne działania, by miasta i ich okolice były bardziej zielone. Dzięki temu zatrzymamy wodę.
Przed nami druga połowa wiosny. Według prognoz maj nie powinien być miesiącem suchym, najprawdopodobniej będzie tak samo wilgotny jak kwiecień. Jednak bardzo szybko zacznie się robić ciepło, a w drugiej połowie miesiąca nawet gorąco. To nie jest więc dobra wiadomość, zwłaszcza że nie wiemy, co będzie się działo latem. Biorąc pod uwagę wzrost temperatur na Ziemi, nie należy spodziewać się niczego dobrego.