Szczególnie zagrożone jest rolnictwo. Ale to nie koniec kłopotów południowego zachodu USA…
Skalę tegorocznej suszy w USA doskonale obrazuje to, co dzieje się z jeziorem Folsom w Kalifornii. W tym roku jezioro jest pełne zaledwie do połowy – zamiast wody pola purpurowego łubinu pokrywają rozległe połacie wyschniętego dna. Warto zaznaczyć, że poziom wody jeziora Folsom osiąga szczyt w maju, kiedy śnieg Sierra Nevada topnieje i spływa do zbiornika.
Innym miejscem, które dobitnie pokazuje, jak dramatyczna jest tegoroczna susza, jest Lake Mead. Jest to jeden z dwóch głównych zbiorników rzeki Kolorado, które zaopatrują w wodę około 40 milionów Amerykanów. Jego poziom wody zbliża się do progu, który wywołałby pierwszą oficjalną deklarację niedoborów w dorzeczu.
Jednak tereny, które susza dotknęła najmocniej, to zachodnie wybrzeża Kalifornii i Oregonu oraz stany Utah, Nevada, Arizona i Nowy Meksyk. Jest to ogromny problem zwłaszcza dla rolników. Należy spodziewać się spadku upraw, w tym roślin pastewnych. Tam, gdzie możliwe jest nawadnianie, rolnicy będą musieli ograniczyć się do ratowania cennych drzew cytrusowych i orzechowych przed wysychaniem. Niestety, nawadnianie w celu optymalizacji plonów nie może być w ogóle brane pod uwagę.
Co istotne, okres suszy na tych terenach nie jest niczym nowym – od 2000 roku, czyli od kiedy utworzono Monitor Susz, południowy zachód jest w stanie suszy co roku. Jednak tegoroczna susza nie jest „zwyczajna”. Zdaniem naukowców, jest to druga najbardziej intensywna susza, jaka miała miejsce w ciągu ostatnich 1200 lat.
Skąd tak ogromne niedobory opadów? Zmiany klimatu, również te wywołane działalnością człowieka – w tym przekształcaniem naturalnych systemów hydrologicznych (spiętrzenie rzek, uprawa rozległych pól i nie tylko). Zdaniem specjalistów, nie ma możliwości powrotu do stanu przed ingerencją człowieka na tych terenach.
Zmiana klimatu spowodowała wzrost średniej temperatury powietrza w omawianym regionie o 1,6 stopnia Fahrenheita od początku XX wieku. Wzrost ten oznacza, że atmosfera łatwiej pobiera wodę ze strumieni i rzek, jezior i zbiorników wodnych oraz roślin i gleby. Co więcej, intensywność suszy może się powiększyć w określonych warunkach. Parowanie wymaga dużej ilości energii, która jest wykorzystywana do przekształcenia wody z cieczy w gaz, zużywając energię, która w innym przypadku zostałaby wchłonięta przez glebę jako ciepło. Gdy gleba wysycha, jest mniej wody do odparowania, więc promieniowanie słoneczne po prostu dalej ogrzewa ziemię. Cieplejsze powietrze oznacza również, że nadchodzące opady będą częściej padać w postaci deszczu niż śniegu. Śnieg w górach działa jak wieża ciśnień, przechowując zimowe opady aż do stopnienia wiosną i latem, wygładzając cykl sezonowych opadów. Przy cieplejszym powietrzu śnieg często topi się wcześniej w ciągu roku. Oba przyczyniają się do efektu „suszy śnieżnej” – w zachodnich Stanach Zjednoczonych susze śnieżne trwały o 28% dłużej po 2000 r., niż wcześniej.
Co to znaczy? Mniej śniegu może prowadzić do wysuszenia gleby, co może zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia fal upałów, które dodatkowo wysuszają gleby.
W obliczu ciągłych zmian klimatycznych niektórzy naukowcy i inni sugerują, że używanie słowa „susza” w odniesieniu do tego, co się teraz dzieje, może nie być już właściwe, ponieważ oznacza, że niedobory wody mogą się skończyć. Zamiast tego możemy zaobserwować fundamentalną, długoterminową zmianę dostępności wody na całym Zachodzie.
Skutki suszy już teraz są dotkliwe, a należy pamiętać, że będzie jeszcze gorzej. Naukowcy bowiem podkreślają, że będzie tylko cieplej.
Susza na tych obszarach to duży problem nie tylko dla Stanów Zjednoczonych, ale również dla eksportu. Z terenów objętych suszą pochodzi około 80 procent amerykańskiej produkcji owoców, warzyw i orzechów. Równie istotna jest hodowla bydła oraz produkcja mleka. To właśnie z Kalifornii pochodzi najwięcej produkowanego na eksport mleka z całych Stanów Zjednoczonych.