Wzrost poziomu oceanów związany z postępującym globalnym ociepleniem stanowi ogromny problem i wyzwanie dla wielu państw na świecie. W wielu regionach świata rosnący poziom mórz nie stanowi dużego problemu, w wielu miejscach jest on nieodczuwalny, i przez wiele lat będzie nieodczuwalny ze względu na geografię terenu. Są jednak miejsca skrajnie zagrożone z powodu topnienia lodowców i wzrostu temperatur.
Dramatyczny wzrost poziomu morza
Jest wiele na świecie miejsc skrajnie zagrożonych rosnącym poziomem mórz. I co warto podkreślić, wiele z tym miejsc, to duże aglomeracje miejskie. Ostatnio badacze zwracają uwagę na południowo-wschodnie wybrzeża USA, dokładnie na Miami na Florydzie i leżący nad Zatoką Meksykańską Nowy Orlean. Pomiary i analizy z ostatnich lat pokazują, że miasta te są bardziej zagrożone niż wcześniej sądzono.
To, co naukowcy nazywają dramatycznym wzrostem poziomu mórz i oceanów, miało w ostatnich latach miejsce właśnie tam. Od 2010 do 2022 roku poziom wód okalających południowo-wschodnie wybrzeże USA podniósł się o 12,7 cm. Ten gwałtowny wzrost, ponad dwukrotnie większy niż średnia światowa został nasilony przez działanie cyklonów tropikalnych. Przykładem ostatnich lat jest huragan Ian, który pod koniec września uderzył w wybrzeże Florydy. Cyklon ten wraz z nałożonym wzrostem poziomu oceanu spowodował straty w wysokości 113 mld dolarów. Straty byłyby jeszcze większe, gdyby cyklon uderzył we wschodnią, a nie zachodnią część Florydy. Właśnie tam znajduje się Miami. Cały obszar metropolitarny Miami to ponad 6 mln mieszkańców.
NASA szacuje, że w tej części świata poziom wody może wzrosnąć do 2050 roku nawet o 30 cm. To będzie oznaczało poważne zmiany dla takich miast jak Miami, które leży w większości poniżej 2 m.n.p.m. „Całe południowo-wschodnie wybrzeże i wybrzeże Zatoki Meksykańskiej odczuwają skutki przyspieszenia wzrostu poziomu mórz”, powiedział Jianjun Yin, profesor nauk o Ziemi na Uniwersytecie Arizona. „Okazuje się, że poziom wody związany z huraganem Ian był najwyższy w historii ze względu na połączony efekt wzrostu poziomu morza i sztormu”, dodał Yin.
Zagrożenie związane z lodowcami
Zagrożenie jest o tyle realne, że od kilku lat obserwujemy coraz silniejsze topnienie lodowców na Grenlandii i na Antarktydzie. W ostatnich latach dużo się mówi o rychłym rozpadzie lodowca Thwaites na Antarktydzie Zachodniej. Thwaites i sąsiadujący z nim Pine Island mogą w sumie podnieść poziom oceanów na Ziemi o ponad metr. Sam Thwaites o około 70 cm. I nie jest wykluczone, że lodowiec ten rozpadnie się i zsunie do oceanu jeszcze w tym stuleciu. Niedawno badający sytuację na tym lodowcu naukowcy powiedzieli wprost, że lodowiec ten „trzyma się za paznokcie”. W praktyce oznacza to, że woda morska podmywa lodowiec od spodu. Samo tempo topnienia tego lodowca w ostatnich latach nie okazało się tak silne, jak wcześniej zakładano, ale nieustannie trwają procesy prowadzące do jego fizycznej destabilizacji.
To czego nie zrobi od razu sama temperatura, zrobi grawitacja. Rozpad czoła lodowca – szelfu lodowego, jego załamanie i oderwanie się od całości lodowca będzie mieć swoje konsekwencje. Szelfy lodowe, czyli lodowce szelfowe działają bowiem, jak korek, zatyczka. Uniemożliwiają zsuwanie się całego lodowca do oceanu pod wpływem grawitacji.
W takiej sytuacji miasta takie jak Miami znajdą się pod wodą. W ostatnich latach ulice Miami są zalewane, podobnie jak Plac Św. Marka w Wenecji. W obu przypadkach za zjawisko odpowiada przypływ, albo silny wiatr wiejący od morza. Jednak weneckie zjawisko określane jako acqua alta na Florydzie jest zupełnie czymś innym, bo tam w grę wchodzą wiatry. Szczególnie te związane z huraganami.
Do tego jeszcze ulewy
Ale ani huragan, ani zwykły sztorm nie jest potrzebny, by zalać wiele ulic na południu Florydy. W zeszłym miesiącu przez Florydę przeszły potężne opady deszczu, także związane z ocieplającym się klimatem, bo uznano jest za bezprecedensowe. W ciągu 3 dni spadło ponad 100 mm deszczu, ale w wielu miejscach znacznie więcej. Na Fort Lauderdale wchodzące w skład obszaru metropolitarnego Miami spadło około 500 mm deszczu. NOAA oświadczyła, że takie deszcze zdarzają się raz na 1000 lat. Są też obawy związane z sezonem huraganów i związaną z nimi porą deszczową na Florydzie, która trwa od lipca do września. Globalne ocieplenie sprawia, że rosnący poziom mórz nasila także powodzie, które będą zdarzać się regularnie.
Kolejny problem, jaki będzie się wiązał z rosnącym poziomem mórz i ulewami, jest kanalizacja miast takich jak Miami, czy leżącego na północy Nowego Jorku. Nowy Jork też doświadcza skutków rosnącego poziomu mórz widocznego w czasie sztormów i silnych opadów deszczu. Wzbierające z powodu topniejących lodowców wody oceaniczne będą wlewać się w podmiejskie kanały. Występujące silne opady deszczu nie będą wtedy mogły być odprowadzane przez kanalizację i inne systemy odprowadzania wody deszczowej. W końcu woda zacznie wybijać na ulice miast 2-3 km od wybrzeża. Oczywiście władze zdają sobie z tego sprawę, i są prowadzone działania zaradcze takie jak przebudowana całej infrastruktury odprowadzania deszczówki. Tylko pytanie brzmi, jak długo miasta takie jak Miami, Nowy Orlean czy Nowy Jork sobie poradzą? Można walczyć z rosnącym poziomem morza do 20, 30 czy 40 cm. W pewnym momencie już nie będzie się dało.
Źródło: The Guardian, Miami Today, NOAA