Nie wolno nam popadać w marazm, dekadencję, ani się poddawać w walce ze zmianami klimatu. Naukowcy z jednej strony straszą, snują ponure wizje, ale z drugiej strony też zachęcają do wytężonych działań. Nic nie jest stracone. Nawet gdyby doszło do ocieplenia o półtora stopnia, to nie musi to od razu oznaczać końca świata.
To w żadnym wypadku nie jest koniec świata. Wielu ludziom może się tak wydawać, kiedy przeczytają raporty, lub zobaczą coś w telewizji. Tak nam się tylko wydaje. Owszem, ocieplenie klimatu będzie postępować, będzie coraz gorzej, ale scenariusze, o których mówią naukowcy nie muszą się spełnić. Nauka jasno podkreśla, że to nie koniec gry o naszą planetę i ludzkość, choć nasza przyszłość nie będzie różowa.
Po dekadach prób przyciągnięcia uwagi opinii publicznej, pobudzenia działań przez rządy i walk ze zorganizowanymi ruchami zaprzeczającymi nauce, naukowcy twierdzą, że mamy teraz nowe wyzwanie – tak zwany doomizm. To uczucie, że nic się nie da zrobić, więc po co się męczyć. Mamy nawet przypadki, kiedy młodzi ludzie publicznie oświadczają, że nie chcą mieć dzieci z powodu zmian klimatycznych.
Jacquelyn Gill, klimatolożka z Uniwersytetu w Maine, w 2018 roku zauważyła, że mniej osób twierdziło, iż nie ma zmian klimatycznych, a więcej pojawiło się ludzi, których teraz nazywamy fatalistami. Te osoby wierzą, że nic nie można zrobić. Gill podkreśla, że to tak nie musi wyglądać. „Odmawiam odpisywania lub pisania nekrologu na coś, co wciąż żyje”, powiedziała Gill w niedawnym wywiadzie odnosząc się do Ziemi. „Nie osiągamy progu ani nie przekraczamy progu. W przypadku kryzysu klimatycznego nie ma czegoś takiego jak pass-fail”, zaznaczyła. Dodała też, że naprawdę bardzo ciężko jest przekonać ludzi do porzucenia takiego myślenia.
„Doomizm to zdecydowanie coś”, powiedziała profesor psychologii, z Wooster College Susan Clayton, która zajmuje się badaniem lęku przed zmianami klimatycznymi, i niedawno przemawiała na konferencji w Norwegii, na której omawiano ten problem. „To sposób na mówienie, że nie muszę wkładać wysiłku we wprowadzenie zmian, ponieważ i tak nie mogę nic zrobić”.
Jacquelyn Gill i inni naukowcy zdają sobie sprawę, że zmiany postępują, i że są coraz bardziej dotkliwe dla ludzkości, ale jak zaznaczają – nie wolno składać broni. Kilkanaście dni temu IPCC opublikował swój trzeci i ostatni raport. Raport ten dobitnie pokazuje, że świat wciąż zmierza w złym kierunku w walce o powstrzymanie zmian klimatycznych. Wciąż realizowane są nowe inwestycje w paliwa kopalne, a na rzecz ekspansji rolnictwa wycina się kolejne połacie lasów, zwłaszcza tropikalnych.
„Nie chodzi o to, że jesteś skazany na przyszłość pełną destrukcji i rosnącej nędzy”, powiedziała Christiana Figueres, była sekretarz klimatyczna ONZ, która w 2015 roku pomogła w stworzeniu paryskiego porozumienia klimatycznego, a teraz prowadzi organizację o nazwie Global Optimism. „To, co mówią, to ścieżka jak zwykle, która jest atlasem nieszczęścia lub przyszłością rosnącej destrukcji. Ale nie musimy jej wybierać”, oznajmiła.
Dyrektor Programu Narodów Zjednoczonych ds. Ochrony Środowiska Inger Andersen powiedziała, że przy takich raportach urzędnicy stąpają po kruchym lodzie. Próbują zachęcić świat do działania, gdyż naukowcy nazywają to kryzysem. Ale nie chcą też wpędzać ludzi w poczucie zagrożenia. „Nie jesteśmy skazani na zagładę, ale szybkie działanie jest absolutnie niezbędne”, stwierdziła Andersen. Dodała, że z każdym miesiącem lub rokiem opóźniania działań, zmiany klimatyczne stają się coraz bardziej złożone, kosztowne i trudne do przezwyciężenia.
Raport IPCC wprost stwierdza, że jest mało realne, by bez znaczących i natychmiastowych redukcji emisji dwutlenku węgla ograniczyć ocieplenie do 1,5 stopnia Celsjusza w stosunku do czasów przedprzemysłowych, co jest głównym celem ludzkości. Przekroczenie tego poziomu będzie wiązało się przede wszystkim z większą liczbą ofiar. „Nie rzucajmy się z klifu, jeśli przekroczymy 1,5 stopnia Celsjusza”, powiedział James Skea z IPCC. „Nawet jeśli przekroczymy 1,5 stopnia, nie oznacza to, że rozłożymy ręce”, dodał.
O tym, że to nie tragedia mówi też inny naukowiec – Michael Mann z Uniwersytetu Stanowego w Pensylwanii. Mann powiedział, że naukowcy do niedawna sądzili, iż temperatura na Ziemi będzie rosła w dalszym ciągu przez co najmniej kilkadziesiąt lat, nawet jeśli ludzie przestaną emitować więcej CO2 do atmosfery niż natura. Zwrócił uwagę na nowsze analizy z ostatnich lat, które pokazują, że wystarczy kilka lat, aby zerowe emisje netto doprowadziły do tego, że ilość CO2 w atmosferze zacznie spadać, bo CO2 będzie pochłaniany przez oceany i lądy. Tak więc temperatury też zaczną spadać. Mann dodał też, że doomizm jest znacznie większym zagrożeniem niż klimatyczny sceptycyzm.
Zdecydowana większość naukowców próbuje więc pocieszać ludzi, ale po drugiej stronie znajdują się także zagorzali alarmiści, jak np. Guy McPherson, który od lat straszy apokalipsą, wyznaczając datę wymarcia ludzkości. A chodzi o rok 2026. McPherson w swoich prognozach podpierał się faktem, że ludzkość utraci siedlisko, w którym żyje. W końcu jesteśmy organizmami żywymi. Tak, to może się stać, ale podawanie dat, zwłaszcza tak bardzo nieodległych raczej z nauką ma niewiele wspólnego. McPherson często powoływał się na problematykę Arktyki i emisji metanu z hydratów. Ale jego prognozy są bardzo mocno przesadzone. Woodwell Francis, pionier w badaniach nad arktycznym lodem morskim, który jest podziwiany m.in. przez McPhersona, potwierdzał, że do połowy tego wieku Arktyka rzeczywiście będzie wolna od lodu w okresie letnim, ale przyznał, że McPherson wyolbrzymia skutki. Z całą pewnością najmocniej ucierpią rdzenni mieszkańcy Arktyki, ale większość z nas zobaczy te zmiany w postaci przyspieszonego ocieplenia, wzrostu poziomu morza. Zaburzone zostaną wzorce pogodowe i będzie wiele kataklizmów. „Większość przystosuje się w różnym stopniu”, podkreślił Francis. „Nie ma mowy, aby ludzie wyginęli w piekle do 2026 roku.”, uspokaja Francis.
Arktyka oczywiście jest stracona. Obecne ocieplenie doprowadzi do stopienia lodu pod koniec sierpnia za jakiś czas, ale nowe technologie sprawią, że będzie się dało zapobiec gorszym niż obecne skutkom zmian klimatu. Francis powiedział, że „mamy realną szansę na zapobieżenie tym katastrofalnym scenariuszom”. Natomiast Susan Clayton powiedziała, że niezależnie od tego, jak źle jest, zawsze może być gorzej.
Źródło: AP News