Nasze miasta duszą się przytłoczone kamieniem i asfaltem, a wraz z nim my mieszkańcy, którym funduje się skwar na miejskich placach i rynkach.
Użyteczność przede wszystkim
Przez lata w przestrzeni publicznej polskich miast górował prymat użyteczności nad estetyką. Nikogo wtedy nie dziwiły stojące na zabytkowych rynkach dystrybutory z paliwem czy przecinające je dwupasmówki, jak to miało miejsce w Bieruniu czy Mikołowie. Z czasem zaczęto jednak dostrzegać potrzebę rewitalizacji tych terenów, wyłączając czy też ograniczając ruch kołowy do niezbędnego minimum oraz tworząc z rynków i głównych miejskich placów, prawdziwie reprezentacyjną przestrzeń. Właśnie wtedy zrodził się nieumiarkowany pęd do betonowania i brukowania. Często odbywało się to pod hasłem odnawiania zaniedbanych miejskich kwartałów, przy czym efektem finalnym były zgrabnie zabrukowane place, gdzie jedyną zielenią stawały się gazony z bratkami, albo szpalery równo przystrzyżonych platanów dających rachityczny cień.
Rewitalizacja czy dewitalizacja
Nie poprzestano więc na usunięciu asfaltu czy spękanych płytek chodnikowych, ale wycięto drzewa, usunięto trawniki, a całość wybetonowano na równo jakby gotując się na defiladę. Mamy więc do czynienia z rewitalizacją przez beton, która jednak zamiast przywracania do życia prowadzi do dewitalizacji, czyli terminu używanego m.in. w dendrologii na określenie procesu uśmiercania drzew. Zjawisko to opisał m.in Jan Mencwel, aktywista, współzałożyciel ruchu miejskiego Miasto Jest Nasze, autor książki „Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta” wskazując na ten problem. W swych publikach wyszukuje on miejsc w naszych miastach, w których zielone kwartały betonowano, ogałacając je z zieleni.
Najlepsza przestrzeń publiczna ?
Od 2000 roku Zarząd Województwa Śląskiego pod patronatem marszałka województwa organizuje coroczny konkurs „Najlepsza Przestrzeń Publiczna Województwa Śląskiego”. Od tego czasu nagrodzonych zostało kilkaset realizacji dotyczących zarówno rewitalizacji pojedynczych budynków i obiektów jak również całych miejskich kwartałów.
Wśród wyróżnionych projektów znalazły się takie, którym udało się połączyć potrzebę zachowania dotychczasowego „zielonego” charakteru jakiegoś miejsca z jego rewitalizacją. Tak stało się chociażby w przypadku Parku Chopina w Gliwicach, ale mamy też rozwiązania, które nie sprostały tym wymogom. Przykładem będzie rynek w Toszku, który radykalnie ogołocono z zieleńców i drzew. W uzasadnieniu wyróżnienia uznano to za atut argumentując, że „ledwie dostrzegalną zieleń dobrano tak, by nie przesłaniała ratusza i fasad skromnych kamieniczek”. Mamy więc odnowiony, wybrukowany i oświetlony rynek, który jednak nie przypomina tego miejsca pełnego zieleni z dawnych widokówek. Przykładów w całym kraju jest więcej, wystarczy wymienić Włocławek, Bartoszyce, Kutno czy Skierniewice.
Bo schludniej i równiej
Ci którzy bronią tych rozwiązań wskazują na walory estetyczne, bo łatwiej posprzątać, odśnieżyć, nie ma liści nie trzeba trawy przycinać i bezpieczeństwo – żaden konar na głowę obywatelowi nie spadnie. Sięga się także po argumentację historyczną która wskazuje, że zawsze w miastach były agory jako przestrzenie, w których koncentrowało się życie społeczności miejskiej. To właśnie fakt, iż została ona wydarta naturze i przetworzona przez człowieka ma być jej wyróżnikiem. Czasem odwrotnie, kładzie się nacisk na nowoczesność, której synonimem ma być podświetlany i wybrukowany rynek, najlepiej z fontanną w centralnym miejscu.
Zamiast więc uczynić przestrzeń publiczną przyjazną, wyrugowano z niej zieleń, czyniąc rynki miejskie pustyniami, w których temperatura jest znacznie wyższa niż w miejscach ocienionych i nie pomagają nawet fontanny, które często są lokowane właśnie w takich miejscach. Na odsiecz ruszają więc miejskie parasole z logo miasta, trudno jednak to uznać za rozwiązanie problemu. Dochodzi więc do paradoksalnej sytuacji, kiedy te miejsca zamiast przyciągać mieszkańców i przyjezdnych odstraszają i pustoszeją, bowiem jest zbyt gorąco, by na przykład posiedzieć na zewnątrz w ogródku restauracji. Na dodatek te negatywne efekty są odczuwalne właśnie w tych miesiącach, w których chcielibyśmy, aby życie miejskie najbardziej rozkwitało.
W drugą stronę
Te negatywne tendencje jako pierwsi dostrzegli sami mieszkańcy, kładąc coraz większy nacisk na zieleń w miastach, protestując przeciwko wycince drzew czy też zgłaszając do budżetów obywatelskich ekologiczne przedsięwzięcia. Również sami samorządowcy wielu miast dostrzegli, iż betonoza nie jest właściwym kierunkiem, stąd mamy obecnie coraz więcej akcji sadzenia drzew jak również tworzenia zbiorników małej retencji.
Drzewa w miastach obniżają bowiem temperaturę i likwidują wyspy ciepła. Są ostojami zwierząt i elementem bioróżnorodności, czy tworzenia ważnego dla człowieka ekosystemu przyrody miejskiej. Do tego betonowa dżungla nie przyjmuje wody. Deszczówka nie może wsiąknąć w glebę, bo ta została szczelnie przykryta. Dochodzi więc do lokalnych podtopień. Mała retencja choć w części może być rozwiązaniem, szczególnie w przypadku coraz częściej spotykanych w naszej szerokości geograficznej nawalnych deszczy.